czwartek, 22 czerwca 2017

"Zapomniana historia Jakobiny Luksemburskiej" czytam na okładce

      
     "Władczyni rzek" Phillippy Gregory to opowieść o życiu Jakobiny Luksemburskiej oraz życiu w    XV-wiecznej Anglii na dworze królewskim. Młoda Jakobina poślubia księcia Bedfordu. Zaraz po ślubie staje się dlań jasne, że dla księcia jest najważniejsza jej zdolność widzenia przyszłości nie ona sama. Po śmierci męża stawia na szali swoją reputację oraz majątek i poślubia, giermka księcia, Ryszarda Woodvill'a.
      Autorka owiewa Jakobinę aurą tajemniczości wkładając w ręce talię tarota, a ponad to przedstawia legendę wedle której Jakobina wywodzi się od Meluzyny, wodnej boginki. Najważniejsze dla mnie jest to, że Philippa Gregory nakreśliła życie Jakobiny (będącą postacią autentyczną) na podstawie źródeł historycznych. Odtwarzając historię jej życia posiłkowała się faktami. Śledząc losy Jakobiny Luksemburskiej poznałam sposób myślenia ówczesnych ludzi, ich zwyczajne życie, przedmioty ich otaczające. Jakobina została ukazana jako kobieta silna i mądra, obdarzona niezwykłym wyczuciem i intuicją, cechami przydatnymi w świecie, w którym kobieta nie ma prawa do wiedzy i samodzielności.
      Przyznaję, że "Władczyni rzek" przeleżała na mojej półce ponad pół roku zanim wreszcie postanowiłam zapoznać się z jej treścią. Wprawdzie próbowałam rozpocząć lekturę tej książki wcześniej, lecz byłam w stanie przebrnąć zaledwie przez kilka pierwszych stron. Męczący czas teraźniejszy niedokonany nużył mnie i przeszkadzał w odbiorze treści. Główna bohaterka idzie do komnaty, ale nigdy tam nie dochodz (taki był mój odbiór tekstu), czeka, ale nie może się doczekać. W końcu zaparłam się i postanowiłam przeczytać książkę, po około stu stronicach zaczęłam czerpać przyjemność z przeżywanej historii przyzwyczaiwszy się do TEGO czasu. Sam styl autorki jest bardzo dobry, używa bogatego słownictwa, plastycznie ukazuje kolejne wydarzenia.
      Zauważyłam ostatnio modę na czas teraźniejszy w książkach, która została żywcem wzięta z języka angielskiego. Osobiście taki tekst od pierwszej stronicy do ostatniej w czasie teraźniejszym jest dla mnie męczący. Wiem też, że niektórzy polscy pisarze chwytają się czasu teraźniejszego przez całą powieść i nie odpuszczają do ostatniego zdania, aby dać tekstowi potężną dawkę dynamizmu. W tym wszystkim została zapomniana zasada, że każdy język, to odrębny system i rządzi się swoimi prawami. Przecież Polacy nie gęsi... Oczywiście, jeśli ktoś się uprze, można zastosować czas teraźniejszy. Zastanawiałabym się tylko, czy słuszne jest katowanie czytelnika nim przez cały utwór literacki? 
    Reasumując, pomimo męczącego (podkreślam dla mnie) czasu teraźniejszego, którym to historię opowiedziano, "zapomniana historia Jakobiny Luksemburskiej" przypadła mi do gustu.

3 komentarze:

  1. Wydaje się być interesująca :-) Ja mogę polecić całkowicie inną książkę, ale moją ulubioną " Zatrzymać dzień". Ma w sobie coś magicznego. Jej treść oraz sposób wydania są inne niż wszystkie, wręcz zaskakujące. Polecam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta powieść jest w moich planach czytelniczym. Miło, że umieściłaś recenzję dotyczącą tej książki. Będziesz czytała kolejne tomy z cyklu "Wojna Dwóch Róż"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tymczasowo robię sobie przerwę na rzecz kryminałów, chyba podążam za ostatnią modą ;).
      W przyszłości pewnie sięgnę po książki tej autorki. W tej chwili trudno powiedzieć kiedy.

      Usuń