poniedziałek, 28 maja 2018

Kiedy przyjazna dusza puka do drzwi, otwórz



    „Talon na drugie życie” Dany Newelskiej emanuje ciepłem, bawi rewelacyjnym poczuciem humoru, a odruchy serca głównej bohaterki wzruszają.

  Pośród wielu zagubionych, czasem wręcz irytujących protagonistek, poszukujących przepisu na rozpoczęcie życia od nowa, poznałam taką, która śmiało mogłaby wziąć mnie za rękę i przeprowadzić przez najgorszą zawieruchę i wierzę mocno, wyszłybyśmy z niej cało.

    Poczucie humoru, otwarte serce i mądrość życiowa sprawiają, że Anna Przygoda potrafi zjednać sobie każdego, kogo spotka na swej drodze. Pewnego dnia wracając do domu, spotyka na klatce schodowej niekompletnie ubraną czteroletnią dziewczynkę, która przedstawia się imieniem Niunia. Okazuje się, że dziecko pozostawiono same w domu. A opiekun wyszedł. Anna oczywiście zabiera Niunię do domu, gdzie dziewczynka szybko się aklimatyzuje. Podbija serce jej i jej męża Borysa, emerytowanego wojskowego. Dopiero późnym wieczorem zjawia się jej opiekun. Raczej mało odpowiedzialny, za to dość rozrywkowy Kamil. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale jeszcze dodam, że niebawem splot wydarzeń doprowadzi do spotkania Ani i mamy Niuni, Agaty. Młoda samotna matka jest zagubiona, pragnie ciepła i miłości, jednocześnie dzielnie walczy o byt swój i córki. To właśnie do niej Ania wyciągnie pomocną dłoń. A Agata czując, że może Ani zaufać, wyjawi swoją tajemnicę. Niunia często opowiada o ludziach i miejscach, których nie ma prawa znać. Czy jest czyimś kolejnym wcieleniem? Czy to możliwe? Tego Wam nie zdradzę.

   Pierwszoosobowa narracja sprawiła, że czułam się bliżej bohaterki. Zupełnie jakbym z kimś się zaprzyjaźniła. Bardzo miłe uczucie, wpłynęło pozytywnie na odbiór książki. Sposób snucia opowieści również, moim zdaniem, odbiega od schematu. Autorka kończy jedną scenę a następną zaczyna od innego wątku, by po chwili zgrabnie wpleść go w poprzedni i połączyć w całość.

  Czytając tę powieść obyczajową z delikatnym wątkiem paranormalnym poczułam świeżość w stylu oraz w konstruowaniu fabuły. Z jednej strony odnalazłam, mam wrażenie, punkty stałe dla tego gatunku. Opowieść o losach kilku kobiet, życiowych błędach, poszukiwaniu życiowej przystani. Z drugiej emocje, zabawne sytuacje, barwne a zarazem wyraziste postaci, z którymi żal się żegnać. Z takimi ludźmi sama chciałabym się zaprzyjaźnić i obcować. No, może nie ze wszystkimi, jakieś czarne owce muszą się znaleźć, co mącą, bo inaczej by się pochorowały, ale i one wpasowują się w krajobraz tej historii i można je tolerować, a nawet wzmacniają smak opowieści.


Dziękuję Danie Newelskiej za egzemplarz recenzencki.


Patronat medialny
tytuł Talon na drugie życie
autor Dana Newelska
wydawnictwo Manufaktura Tekstów
strony 385

sobota, 26 maja 2018

Sto lat, sto lat!

U mnie w rodzinie prezenty książkowe to naturalna kolej rzeczy w każde święto. W tym roku z okazji Dnia Matki i zbliżającego się Dnia Ojca wybór padł na "Trzymaj się Mańka" Małgorzaty Kalicińskiej dla mamy oraz "Haiti" Marcina Wrońskiego dla taty. 
Czy prezent się udał, dowiem się, jak przeczytają.
Czy robicie książkowe prezenty rodzicom z okazji ich święta?

czwartek, 24 maja 2018

"Ty i teraz" jesteś ważna, jesteś ważny


Dotarła do mnie książka, którą wygrałam w konkursie u Justyny Kafery z bloga wszystkococzytam.blogspot.com. Jest to zbiór aforyzmów Lidii Jasińskiej zatytułowany "Tu i teraz". Pomyślałam, że książka będzie wspaniałym prezentem i się nie myliłam. Twarda oprawa, elegancka szata graficzna, ciekawe refleksje ujęte w aforyzmy.

W ciągłym biegu warto zatrzymać się na chwilę i pomyśleć o sobie. "Ty i teraz" daje do zrozumienia, że powinniśmy być ważni dla siebie, tak jak wiele innych spraw koniecznych do załatwienia.  Będąc zadowolonym, łatwiej obdarować innych uśmiechem, dać odrobinę szczęścia otaczającym nas ludziom.
Bardzo się cieszę z tej nagrody. :)))))
Podaruję komuś bliskiemu. :)))))

tytuł "Ty i teraz
autor Lidia Jasińska
wydawnictwo Imprint Media
stron 239

wtorek, 22 maja 2018

Chwila, w której Ciebie zabrakło


     Nicci Gerrard ma wyjątkową umiejętność odzwierciedlania niuansów życia w fabule. Dotyczy to relacji międzyludzkich, jak i książkowej rzeczywistości, którą drobiazgowo opisuje nie przytłaczając czytelnika. W efekcie odczułam bogactwo nastrojów w powieści. Nie były sobie sprzeczne, lecz układały się w całość wzbudzając u mnie naprzemienne odczucia.

     „The Moment You Were Gone”(tytuł mogłabym luźno przetłumaczyć „Chwila, w której Ciebie zabrakło”) to cierpka opowieść o prozie życia, o zawiedzionych nadziejach, przemijających chwilach, do których nie ma powrotu. O przeszłości, której nie da się poprawić, można tylko dążyć do zbudowania lepszej przyszłości.

     W wyniku wypadku drogowego Connor Myers poznaje Gaby, młodą studentkę. W zasadzie uczucie między nimi rozwija się w ciągu kilku godzin. Od tego momentu nie mogą przestać o sobie myśleć. Connor aranżuje niby przypadkowe spotkanie, lecz wiadomo, że pragnie zobaczyć Gaby. Spotyka ją na progu jej mieszkania, wychodzącą wraz z bratem Stefanem do pralni. Wkrótce poznaje najlepszą przyjaciółkę Gaby, Nancy z którą chodzi Stefan. Uczucie rozkwita, przyjaźnie się umacniają. Aż pewnego dnia Nancy pakuje swoje rzeczy, wyprowadza się od Stefana, zrywa wszelkie kontakty zostawiając za sobą spalone mosty i złamane serca. Zwłaszcza Gaby nie może się pogodzić z sytuacją. Nawet po dwudziestu latach wspomina przyjaciółkę. Kiedy przypadkowo widzi ją w telewizyjnym reportażu, kiełkuje w niej pewien plan.

     Przyznam szczerze, że powieść porusza delikatne kwestie i z pewnością książka ta nie była dla mnie odskocznią, wręcz przeciwnie czułam ciężar tematu na barkach. Zastanawiam się, czy mogę pisać więcej, nie lubię spoilerować... Na pewno nurtuje Was, co to za trudny temat. Chodzi o adopcje, o emocje z nią związane, o uczucia, kiedy dziecko się o tym dowiaduje i o sposób przekazania takiej informacji, o tym jak ważne są korzenie i o dążeniu do ich poznania. Nicci Gerrard pisząc tę historię wykorzystała własne doświadczenia w tym temacie. Nie chodziło o nią, ale o bliską jej osobę.

     Nicci Gerrard była dla mnie pisarką nieznaną. Na polskim rynku wydawniczym, o ile mi wiadomo, nie ma jej książek w przekładzie na język polski. Jak łatwo się domyślić, książkę czytałam w angielskiej wersji językowej. Mogę ją śmiało polecić fanom powieści obyczajowej oraz osobom, które interesuje temat więzi rodzinnych i przyjaźni.


tytuł "The Moment You Were Gone"
autor Nicci Gerrard
wydawnictwo Penguin Books 
stron 469

środa, 16 maja 2018

Coben znów wędruje utartymi szlakami. Czy było nudno „W głębi lasu”?


     Harlan Coben odniósł niebywały sukces książką „Nie mów nikomu”. Książkę czytałam z zapartym tchem do samego finału, który przyspieszył bicie mojego serca. Czy w przypadku książki „W głębi lasu” przeżyłam znów tyle emocji. Poniekąd.

    Coben ponownie dobrze skonstruował intrygę, umiejętnie manipuluje napięciem, ale czułam, że idę śladem poprzedniej książki. Autor powielił schemat. Na szczęście ten pisarz ma talent do podrzucania czytelnikowi mylnych tropów. I nie miało znaczenia, że przeczuwałam rozwiązanie, Coben trzymał mnie w garści, bo pewności nie miałam. Dzięki temu książka trzyma poziom.

     Paul Copeland prokurator okręgowy, ojciec i wdowiec, człowiek udzielający się charytatywnie, mający ugruntowaną pozycję, przeszedł w życiu osobistym wiele. Wydaje się, że właśnie opuścił mieliznę, a jego prywatne sprawy nabierają jaśniejszych barw.

    Tymczasem w pracy zajmuje się sprawą o gwałt na szesnastoletniej Chamique Johnson. Oskarżeni to dwaj chłopcy, jak to się mówi, z dobrych rodzin. Sprawa nie jest jasna. Wpływowi ludzie naciskają i szukają haków. A w życiorysie Copelanda jest pewien znak zapytania.

    Akcja rozgrywa się niejako na dwóch płaszczyznach czasowych. Zabieg znany. Moim zdaniem sprawdził się. Dowiadujemy się, że dwadzieścia lat temu czworo nastolatków przebywających na obozie letnim wymknęło się opiekunom i wybrało na schadzkę do lasu. Wśród nich była Camille, siostra Paula Copelanda. Nastolatkowie nigdy nie wracają do domu. Dwoje z nich odnaleziono martwych. Sprawcę ujęto, ale sprawca milczy na temat dwóch pozostałych ofiar. Jaki los spotkał Camille? Sprawa wciąż nurtuje Paula. Może położyć się cieniem na jego karierze zawodowej.

    Książkę oceniam jako kawał dobrej roboty, ale nie bardzo dobrej. Czytając „W głębi lasu” coś zgrzytało, tarło się, nie czułam tego, co przy pierwszej powieści. Może zbyt wiele wspólnych punktów. Jakby książkę obliczono na bestseller. Raz się sprzedało, to i kolejny raz się sprzeda. Coś w tym jest.

tytuł "W głębi lasu"
autor Harlan Coben
wydawnictwo Albatros
stron 432

poniedziałek, 14 maja 2018

Literacki kącik Sary objął patronatem medialnym "Talon na drugie życie" Dany Newelskiej


źródło: materiały wydawcy

Autorka napisała powieść obyczajową emanującą ciepłem. Spora dawka humoru nadała jej radosnego kolorytu.


 Annie dopisywało szczęście. Miała kochającego i wyrozumiałego męża, który mimo upływu lat wciąż widział w niej młodą i atrakcyjną kobietę.
Kiedy Borys przeszedł na emeryturę i przeprowadzili się do mieszkania na ósmym piętrze, zarzekała się, że już nigdy więcej nie spakuje dorobku życia do kartonów! Jednak podświadomie czuła, że jeśli znajdzie takie miejsce, które będzie miało swego rodzaju duszę, i które przywoła ją do siebie, złamie daną sobie obietnicę.
Czy mogła jednak przypuszczać, że nowy dom, pewna czteroletnia dziewczynka i stara kobieta diametralnie zmienią jej życie, a ona sama pozna tajemniczą przeszłość i zacznie się zastanawiać nad tym, czy istnieje reinkarnacja? (opis, źródło: materiały wydawcy)

"Talon na drugie życie"
Dana Newelska
wydawnictwo Manufaktura Tekstów
stron 385 


Premiera książki już wkrótce - 14 czerwca 2018 r.
Niebawem recenzja

piątek, 11 maja 2018

Pan Komputer reguluje rzeczywistość!



     Znów zrobiłam sobie mały „skok w bok” ;). Chwila przerwy od „The Moment You Were Gone” i sięgnęłam po „Elektryczną mrówkę” Philipa K. Dicka. Wybrałam krótkie opowiadanie „Dzień, w którym pan Komputer z choinki się urwał”. Wyobraźcie sobie, że w trakcie czytania tych kilku stron naszło mnie więcej refleksji, niż po przeczytaniu trzystu stron nie jednej powieści.

   Czytałam kiedyś, niestety nie pamiętam źródła, że żyjemy w rzeczywistości Dicka. I oto pierwsza refleksja. Bohater opowiadania, Joe Contemptible wstaje rano, jak co dzień i szykuje się do pracy. Początek nie najlepszy, bo pan Łóżko wyrzuca go pod ścianę, pan Szafa zamiast eleganckiego garnituru „podaje” mu jedwabne damskie pantalony, Kawiarka serwuje zamiast kawę mydliny, a pan Drzwi nie wypuszcza do pracy. A wszystko przez pana Komputera, który wszystkim zawiaduje, ale właśnie ma jakiś odjazd.

    Inteligentne domy, to coś co już nie jest fantastyką. Wprost ze smartfonu możesz, jeśli cię stać;), zawiadywać swoim domostwem. Wszyscy jednak, gdzieś tam w środku boimy się, co będzie, jeśli komputer się popsuje? Czy zostaniemy więźniami we własnym domu?

     I właśnie w tym komputerze tkwi cały szkopuł. Obawiamy się go. Nie zliczę opowiadań, książek, filmów, które podejmują wątek super maszyny przejmującej kontrolę nad rzeczywistością człowieka. Kto ma więc mieć pieczę nad tą maszyną. Według autora kobieta.

    Joan Simpson jest przewodniczącą Światowej Rady Zdrowia Psychicznego. Żeby mogła na zawsze rozwiązywać problemy z panem Komputerem zostaje utrzymywana w stanie swego rodzaju nieśmiertelności. Czyż nie pragniemy tego bardzo, bardzo mocno? Żyć dłużej, zdrowiej, piękniej?

    Jak w rzeczywistości, w której nie wiele musi, odnajdzie się człowiek? Czy będzie szczęśliwy, kiedy wszystko będzie za niego zrobione? A może wtedy poczuje jeden wielki bezsens istnienia?

     Kilka stron a zalała mnie fala pytań. I takie jest to opowiadanie. Klimat typowy dla autora. Niczego nie brać za pewnik.

     Polecam fanom autora i s-f!

wtorek, 8 maja 2018

Wyniki urodzinowego konkursu

Dziękuję uczestnikom za udział w konkursie urodzinowym Literackiego kącika Sary.


Egzemplarz książki "Imię Pani" Krzysztofa Koziołka otrzyma:

Gratuluję pierwszych urodzin i życzę Ci jeszcze wielu takich. ;)
To może zgłoszę się do rozdania. :)
Chciałabym przeczytać tę książkę, bo już nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam kryminał retro. Jestem bardzo jej ciekawa i coś czuję, że wpasowuje się w mój czytelniczy gust. :) Bloga obserwuję, bo lubię czytać opinie o książkach, lubię odkrywać nowe tytuły, a do tego dobrze czyta mi się Twoje posty no i masz świetne tło bloga. :D
OdpowiedzUsuń
Gratuluję :))))!!!!! 
Czekam 4 dni na adres do wysyłki książki.
Mój e-mail: sara.samusionek@wp.pl

sobota, 5 maja 2018

Rocznice, rocznice

Mój blog obchodzi pierwsze urodziny. Tymczasem Krzysztof Koziołek ma za sobą już 10 lat pracy twórczej. Z tej okazji porozmawiam z nim o pasji pisania i jego książkach.


     Pisarz zadebiutował w 2007 r. powieścią sensacyjną "Droga bez powrotu", w 2009 r. wydał kryminał skandynawski "Święta tajemnica" (nominowany do Lubuskiego Wawrzynu Literackiego), w 2010 r. ukazała się powieść sensacyjno-przygodowa "Miecz zdrady". Za tę ostatnią autor został zgłoszony do Paszportu   Polityki 2010 i nominowany do Lubuskiego Wawrzynu Literackiego.
     W 2011 roku Krzysztof Koziołek otrzymał Lubuską Nagrodę Literacką dla najbardziej obiecującego lubuskiego pisarza. W 2016 roku jego kryminał retro "Furia rodzi się w Sławie" został nominowany do nagrody Kryminalna Piła za najlepszy polski kryminał miejski.

źródło: krzysztofkoziolek.pl




Co skłoniło Cię do sięgnięcia po pióro?

Przypadek. Naprawdę! Nigdy nie planowałem, żeby być pisarzem, a tym bardziej o tym nie marzyłem. Wyszło przypadkowo… Pracowałem już kilka lat jako dziennikarz prasowy, a było to jeszcze w czasach, kiedy dziennikarze musieli umieć samodzielnie myśleć, poprawnie pisać po polsku i do tego jeszcze być kreatywnymi. Jak wygląda to dzisiaj, widać gołym okiem... Wracając do tematu: pracowałem na co dzień słowem pisanym i pewnego razu pomyślało mi się, a co by było, gdyby w pewnej kamienicy przy ulicy Szkolnej w Nowej Soli zamordowano młodą kobietę, a wmieszana w to byłaby miejscowa policja. Potem pojawiły się pomysły na inne sceny i niedługo później postanowiłem zrobić z nich coś większego. I tak powstała debiutancka „Droga bez powrotu”.



Dlaczego właśnie kryminały?

Dlatego, że inaczej być nie mogło! (śmiech) Już w szkole podstawowej zaczytywałem się powieściami sensacyjnymi, przygodowymi i kryminałami. Można powiedzieć, że nasiąknąłem tego typu literaturą i naturalną koleją rzeczy, gdy sam zacząłem pisać, sięgnąłem po ten właśnie gatunek. Alternatywa mogłaby być tylko jedna: science fiction, bo te klimaty też uwielbiam.



Widać to chociażby w „Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę”, w którym odważnie łączysz te dwa gatunki literackie. Co na to Twoi czytelnicy?

Moi czytelnicy ogromnie mnie zaskoczyli, okazało się bowiem, że ta powieść nie dość, że bardzo przypadła im do gustu, to jeszcze dopytują, kiedy ukażą się kolejne części (śmiech). Tutaj wyjaśnię, że całość pomyślana jest jako trylogia. Popularność pierwszej części mile mnie zaskoczyła, podobnie jak sprzedaż, bo jest to jedna z moich najlepiej sprzedających się książek, mimo że premiera nie była wspomagana żadną wielką kampanią marketingową. Dla mnie to zresztą dowód, że w przygodach głównych bohaterów tej serii tkwi ogromny potencjał, wciąż nie do końca wykorzystany. Inna rzecz, że powieść spodobała się zarówno dorosłym czytelnikom, jak i młodzieży, pewnie za sprawą Wally’ego i Kesji, osiemnastolatków z pewnym bardzo specyficznym bagażem doświadczeń. Cieszy mnie to tym bardziej, że „Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” łączy w sobie elementy thrillera i powieści sensacyjnej z science fiction, co na polskim rynku raczej zbyt popularne nie jest. Mam nadzieję taki stan rzeczy nieco zmienić (śmiech).



Który moment w procesie twórczym lubisz najbardziej?

Ten dzień, w którym, po kilku miesiącach zbierania materiałów do powieści i układania jej konspektu, mogę wreszcie usiąść do, jak to nazywam, pracy właściwej, czyli tworzenia poszczególnych scen. Co ciekawe, ten drugi etap zabiera znacznie mniej czasu niż pierwszy, popularnie nazywany z angielskiego researchem. Największa dysproporcja między tymi częściami jest w przypadku kryminałów retro: zbieranie materiałów to 90, a nawet 95 procent czasu poświęconego na powieść, samo jej napisanie to już tylko położenie wisienki na torcie.



Co Cię inspiruje?

Życie! (śmiech). Mówię poważnie, nie żartuję! Jestem typem obserwatora, który dostrzega wiele rzeczy, na jakie inni nie zwracają nawet uwagi. To też efekt długoletniej pracy dziennikarskiej. Pewnie między innymi z tego powodu w przypadku kilku książek miałem już takie historie, że to, co sobie wymyśliłem, potem prawdziwe życie realizowało naprawdę.



Jakiś przykład?

„Operacja Aksamit” to political fiction, w którym jednym z kluczowych elementów są dokumenty kompromitujące najważniejsze postacie polskiej polityki, zebrane jeszcze w czasach PRL. Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy dwa tygodnie po napisaniu powieści wybuchła afera z „szafą Kiszczaka”, w której znaleziono właśnie takie „haki”. Gdy się o tym dowiedziałem, mało z krzesła nie spadłem (śmiech). Kolejny raz okazało się, że moja wyobraźnia wyprzedza o kilka kroków rzeczywistość. Pamiętam też, że po premierze tej książki jeden z dziennikarzy w swoim artykule stwierdził, że pisząc taką powieść musiałem opierać się na informatorach ze służb specjalnych, bo bez nich nie byłbym w stanie dotrzeć do takich danych. Szpicla w służbach nie mam ani jednego, opieram się jedynie na wyobraźni i umiejętności dostrzegania informacji tam, gdzie inni widzą tylko zlepek pozornie nic nieznaczących wiadomości.



Czy masz autora, którego nazwałbyś swoim guru?

Alistair MacLean, ten od „Dział Nawarony” i „Tylko dla orłów”. Zaczytuję się też starymi kryminałami: Raymonda Chandlera, Rossa MacDonalda, Dashiella Hammetta i Agaty Christie. Po współczesne kryminały sięgam sporadycznie, zbyt często mam bowiem wrażenie, że zostały napisane nie po to, aby wciągnąć czytelnika w wir akcji, tylko aby wyjąć trochę grosza z jego portfela.



Jako self-publisher możesz eksperymentować, nikt nie stawia Ci ograniczeń literackich. Czy zgodziłbyś się z tym?

Najpierw małe wyjaśnienie: działam jako self-publisher, ale książki wydaję we własnym wydawnictwie, każda jest profesjonalnie przygotowana do druku. Podkreślam ten fakt, bo wiele osób kojarzy self-publishing ze wrzucaniem „surowej” elektronicznej książki bez redakcji i porządnej korekty. Wydawanie książek we własnym wydawnictwie ma wiele plusów i minusów. Na pewno nie muszę spełniać niczyich „koncertów życzeń”, ale to też nie oznacza, że jestem całkowicie wolny. Tak się składa, że książki to taki sam towar, jak bułki, proszki do prania i samochody: żeby je sprzedać, trzeba znaleźć kupców. Duże domy mediowe mają pieniądze na wielkie kampanie marketingowe, a wtedy nawet największy gniot może uzyskać status bestsellera. W starciu z takimi Goliatami mogę konkurować jedynie jakością towaru, czyli powieści. Siłą rzeczy muszę się więc rozwijać i starać się być coraz lepszym, aby ci czytelnicy, którzy gdzieś w czeluściach sieci się o mnie dowiedzą i sięgną po moją książkę, zechcieli do mnie wrócić.



Jakie są Twoje najbliższe plany zawodowe?

Maj to zwyczajowo seria wyjazdów na spotkania autorskie do bibliotek w całej Polsce, odwiedzę też Targi Książki w Warszawie. W połowie czerwca ukazuje się „Wzgórze Piastów”, czyli kryminał retro będący kontynuacją wydanych wcześniej dwóch powieści: „Furia rodzi się w Sławie” i „Góra Synaj”. Akurat ta książka ukaże się w wydawnictwie Akurat będącym częścią Muzy. Jesienią we własnym wydawnictwie Manufaktura Tekstów planuję wydać thriller „Nie pozwól mi umrzeć”. A przez te wszystkie miesiące będę próbował znajdować czas na to, aby pisać „Będę Cię szukał, aż Cię pokocham”, czyli kontynuację „Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę”. Oś fabuły już jest gotowa, teraz czeka mnie research. Szczegółów dotyczących akcji na razie nie ujawniam, ale moich fanów mogę zapewnić, że będzie się działo nie mniej, niż w pierwszej części (śmiech). Niech też nikogo nie zwiedzie niewinny tytuł: to nie będzie romans, tylko – znów – połączenie thrillera z science fiction, chociaż… Tak się zastanawiam… Mogę chyba zdradzić, że akurat w tej książce znajdzie się sporo miejsca na warstwę obyczajową a nawet, jak to się dziś modnie określa: solidną porcję erotyki. Uprzedzając pytanie, czy to odpowiedź na zapotrzebowanie rynku: nie. Po pierwsze, to odpowiedź na prośby moich czytelniczek, które już od dawna zachęcają mnie do tego, aby znaleźć miejsce na wątki obyczajowe. Po drugie, już podczas pisania pierwszej części serii pojawił się pomysł, aby w drugiej aspekt sensacyjny i science fiction wzbogacić o perturbacje miłosne (śmiech). Jak poważne będą? Nie zdradzę, mogę tylko podpowiedzieć, że domyślać się tego można po tytule trzeciej części: „Będę Cię szukał, aż Cię zabiję”.

Dziękuję za rozmowę!

Autor ma na koncie 13 wydanych powieści, kolejne są w przygotowaniu.


 

środa, 2 maja 2018

Kurt Wallander nie da się wodzić za nos fałszywym tropom


     Mankell umie zarzucić przynętę niczym najlepszy wędkarz a czytelnik łyka ją jak głodna ryba robaka. Potem pisarz cierpliwie i konsekwentnie buduje kryminalny wątek, który góruje nad pozostałymi. „Fałszywy trop” to w moim odczuciu klasyczny kryminał ukazujący mozolną i obciążającą psychikę pracę ludzi z wydziału kryminalnego.


     Bez wątpienia głównym bohaterem jest komisarz ystadzkiej policji Kurt Wallander. „Fałszywy trop” jest piątym tomem z całego cyklu poświęconego tej postaci. Wraz z rozwojem fabuły uświadomiłam sobie, że postać kojarzę. Dawno, dawno temu oglądałam serial na podstawie powieści Mankela. Nie zakłóciło mi to lektury, bo z serialu prawie nic nie pamiętam.


     Akcja kryminału rozpoczyna się upalnego lata roku 1994. Wallander zostaje wezwany na pole rzepaku do dziwnie zachowującej się kobiety. Jadąc na farmę Salomonssona, właściciela pola, jest przekonany, że czekają go rutynowe działania. Doznaje szoku, gdy dziewczyna nie pozwala się do siebie zbliżyć, a potem dokonuje samospalenia. Na dodatek ma kolejne wezwanie. Znaleziono zwłoki oskalpowanego byłego ministra sprawiedliwości. Od tego momentu prowadzi dwa śledztwa jednocześnie, a na tym nie koniec. Nie działa sam.


     Mankell poświęca sporo miejsca pracy operacyjnej policjantów. Pokazuje, że w pojedynkę niewiele można zdziałać. Wallander polega na współpracownikach i informacjach przez nich zebranych. Akcja kręci się cały czas wokół dochodzenia. Momentami miałam wręcz wrażenie, że czytam listę rzeczy, które bohater wraz ze współpracownikami po kolei wykonują. Język autora jest minimalistyczny, odnosi się rzeczowo do akcji, bez nadmiernych porównań i przenośni. Styl nazwałabym surowym. Ma to swój sens. Książka ma klimat policyjnego posterunku. Zupełnie inny koloryt od tego, który znalazłam w powieściach Christie, Arthura Conan Doyle'a, czy Puzyńskiej. Jedyną odskocznią są wewnętrzne przemyślenia Wallandera.


    „Fałszywy trop” określiłabym jako kawał dobrej pisarskiej roboty w skandynawskim stylu. Poleciłabym przede wszystkim fanom gatunku. Natomiast nie jestem pewna, czy każdemu spodoba się zwięzły styl i wyeksponowanie na pierwszy plan rutynowego sposobu działania szwedzkiej policji. 



"Fałszywy trop"
Henning Mankell
wydawnictwo WAB
stron 461